Pamiętacie pierwszy aparat, którym robiliście zdjęcia? Ja tak! Była to mała Smena, którą dostałam od taty i zabierałam na obozy czy zakończenie roku szkolnego w podstawówce.
.
Odległość ustawiało się na oko, a zamiast oznaczeń przesłony były obrazki. Gdy w aparacie miało się kliszę 24 lub 36 klatkową człowiek zastanawiał się bardziej przed naciśnięciem spustu migawki. Zaniesienie kliszy do wywołania wywoływało dreszczyk emocji. Nigdy nie było wiadomo, które zdjęcie wyjdzie i czy udało zatrzymać się wspomnienia na dłużej.
.
To co pamiętam z dzieciństwa to wysypujące się niemal z każdego kąta klisze i zdjęcia. Fotografia była obecna w naszym domu zawsze. Zdjęć z głupimi minami, z kubkiem herbaty w ręku na fotelu, w piżamie, przed telewizorem mam całą masę. Dobrze się wraca po latach do takich fotografii, które zatrzymują naszą codzienność.
Miałam to szczęście, że fotografię poznałam od podszewki. Jeszcze w jej starym wydaniu. Pamiętam jak tata wywoływał kliszę w domu. Odmierzał starannie odpowiednie odczynniki. Wkładał do specjalnego pudełka. Odmierzał czas. Potem wieszał na sznurku z drewnianą klamerką na końcu. Oglądał efekty swojej pracy, wybierał zdjęcia, które miały trafić na papier.
.
Powiększalnik, odczynniki, zgaszone światła i ten magiczny moment, gdy widzisz jak zdjęcie pojawia się na papierze, a ty odkładasz je do wyschnięcia. Robiąc zdjęcia miało się poczucie wpływu na ich wygląd. Od ciebie zależało czy wyjdą. Wiedziałeś, że od tego jak długo będziesz naświetlać zdjęcie zależy jak wyjdzie.
.
Nastał w końcu moment gdy tradycyjna fotografia zaczęła iść w odstawkę, a na jej miejsce przyszła fotografia cyfrowa. Klisze zaczęły być w astronomicznych wręcz cenach.
Pamiętam jak by to było wczoraj. Wyprzedaż w Kauflandzie. Wyprzedawali klisze po 1zł. Kupiłam wszystkie. Chyba ze 40!
.
Dziś robienie zdjęć na zupełnie inny charakter. Aparat ma każdy. Coraz częściej zamiast aparatów ograniczamy się do robienia zdjęć telefonem. Robimy dużo zdjęć i szybko. Nie zastanawiamy się już nad każdym ujęciem. Widzimy od razu czy zdjęcie wyszło. Po każdym wyjeździe mamy setki zdjęć. Przejrzenie ich zajmuje sporo czasu. Jeśli nie wprowadzić jakiegoś systemu katalogowania łatwo się w tym pogubić.
.
My trzymamy zdjęcia na osobnym dysku. Zdjęcia na komputerze to dla mnie stanowczo za mało. Lubię czasem usiąść wieczorem, wziąć album do ręki i przeglądać zdjęcia z kubkiem herbaty w ręku. To jak podróż w czasie.
Zwykle wywołuje zdjęcia na papier i wkładam do albumu. Jeszcze trochę i zajmą połowę regału na książki. Czasem zaszaleję i kupuje tradycyjny album i tam wklejam zdjęcia dodając opisy. Wklejając do tego obrazki, pamiątki. Powstaje wówczas z tego takie małe dzieło sztuki. Jeszcze chętniej potem sięgam po taki album.
Mignęła mi ostatnio na facebooku reklama Saal digital (swoją drogą to sporo ostatnio reklam na facebook’u). Post reklamowy dotyczył przetestowania fotoksiążki w zamian za opinie na stronie/fan pagu. Najpierw pomyślałam, że nie, a potem stwierdziłam, czemu nie. Bloga prowadzę dla przyjemności własnej i mam nadzieję, że Waszej też. Zdjęcia takie namacalne – uwielbiam. Więc to taki prezent dla mnie samej za to całe blogowanie 😉
.
Doświadczenia do tej pory moje z tego typu wynalazkami powiedzmy sobie szczerze były wątpliwe.
Zamówiłam kiedyś fotoksiążkę dla teściowej na święta. Mało szczęśliwy był to zakup. Zamówiłam ją w listopadzie,a koniec końców była ledwo na czas. Zamówienie niby przebiegło sprawnie, ale sprawa legła w gruzach na etapie wysyłki. Nowy listonosz na rejonie miał chyba wówczas dobre przeczucie, że nie będę zadowolona z efektu bo wziął i jej nie dostarczył nie zostawiając przy tym awiza. Także wróciła owa książka do nadawcy. Taka historia miała miejsce dwukrotnie. Zapytania moje w sprawie lokalizacji książki, również gdzieś przepadały. Koniec końców zadzwoniła do mnie bardzo uprzejma Pani w połowie grudnia, że moja książka właśnie trafiła do niej celem zniszczenia, ale takie ładne tam zdjęcia, że postanowiła jeszcze zadzwonić i zapytać czy na pewno ma iść do zniszczenia. Że co?! Do zniszczenia? Absolutnie!. Koniec końców po wielu zawirowaniach, książka podróżniczka dotarła akurat przed świętami. Efekt jednak nie był taki jak oczekiwałam i nawet w duchu ucieszyłam się, że to nie dla mnie 😉
.
Także i tym razem podeszłam trochę z rezerwą do całej kwestii fotoksiążki, nie nastawiając się zbytnio by się nie zawieść. Samo zamówienie książki nie powinno nikomu sprawić żadnego problemu. Wystarczy zainstalować program do pobrania ze strony Saal-digital. Wybrać z miliona opcji formatów, papieru, okładki itd i przejść do projektowania książki. Cały program jest dość intuicyjny i przejrzysty. Nie potrzebne są żadne zaawansowane umiejętności projektowania, obróbki itd. Naprawdę każdy sobie z tym poradzi. Po skończeniu czas jeszcze tylko na opłatę i możemy spokojnie czekać na kuriera.
.
Od momentu złożenia zamówienia do otrzymania książki minął dokładnie tydzień.
Także wszystko naprawdę szybko i sprawnie. Co do sposobu pakowania nie mam żadnych zastrzeżeń, jeśli tylko kurier nie postanowi grać naszą przesyłką w baseball to naprawdę nic nie powinno się jej stać po drodze.
.
Muszę przyznać, że jestem naprawdę pod wrażeniem wykonania książki. Format, kolory, wykonanie, papier – na prawdę nie ma się do czego przyczepić. Jedyne nad czym bym się zastanowiła to fakt że pierwsza strona ze zdjęciami jest jednocześnie drugą stroną okładki. Trochę to nienaturalnie wygląda. To jedyne do czego mogę mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Całość robi wrażenie. Obejrzałam ją już kilkanaście razy nie mogąc się nadziwić jak fajnie wyszło. Jeśli szukacie pomysłu na prezent to z czystym sumieniem mogę polecić.
.
Wywołujecie zdjęcia na papier?
.
.